Od 26 lat jesteśmy małżeństwem. Razem przeżywamy szczęśliwe i smutne chwile naszego życia. Wspólna modlitwa, wspólne uczestnictwo we Mszy św., wspólne wycieczki, wspólne posiłki i długie rozmowy z dziećmi. Kiedy córki wyjechały na studia, zostaliśmy sami, ale pozostała wspólna modlitwa, wspólne uczestnictwo we Mszy św. i wspólne chodzenie do chorych. Od kiedy mąż został nadzwyczajnym szafarzem Komunii św. i zaczął zanosić Pana Jezusa chorym, zawsze mu towarzyszę.
Od tego momentu zrozumieliśmy, że czasami zatrzymujemy się nad sprawami niepotrzebnymi, często gonimy za przeżyciami mało istotnymi. Uświadomiliśmy sobie, że możemy być dobrzy, możemy kochać Boga i dotykać Go w bliźnich. Pan Bóg jest tak bliski, bo jest w nas samych, w naszych dzieciach i w naszych bliźnich. Każde spotkanie z chorymi, którym mój mąż w każdą niedzielę przynosi Komunię św., odnawia w nas świadomość spotkania z Panem Bogiem, bo spotkanie z chorym to modlitwa i tak bliska normalna Jego obecność.
Od kiedy mój mąż posługuje udzielając Komunii św. na Mszy św. i roznosząc Pana Jezusa chorym, wspieram go nie tylko modlitwą, ale także swą obecnością wśród chorych naszej parafii. Cierpienie tych ludzi uczy nas wielu rzeczy. Dopomaga nam nauczyć się pokory i cierpliwości, współczucia, wielkoduszności i miłości. Staje się źródłem naszej siły. Służy jako sprawdzian naszej wiary w Boga i Jego Miłosierdzie.
W wieczności nie będzie cierpienia, męki, deformacji, zniekształconych rąk i nóg, ale tutaj na tym świecie cierpienie kształtuje charakter, łączy ludzi w braterstwo. Jak miło usłyszeć od chorego, że jest szczęśliwy, bo mąż umożliwił mu spotkanie z Panem Jezusem w Komunii św., bo poświęcamy mu chwilę, aby go wysłuchać, bo przytuliłam go do siebie i uściskałam, bo z radością podałem mu rękę. Czasami mamy wrażenie, że to jedyny gest, którego dawno nikt im nie okazał. Przy odejściu proszą, aby znów do nich przyjść. Nieraz jest ich 14, innym razem 5, ale za każdym spotkaniem indywidualnie przeżywamy z nimi wielką radość, ale i smutek, kiedy słyszymy, że w czasie Świąt byliśmy jedynymi gośćmi, którzy ich odwiedzili. Wspólna modlitwa oraz krótka rozmowa z chorymi pozwala nam indywidualnie złączyć się z Panem Jezusem w tym konkretnym człowieku potrzebującym czegoś ludzkiego..., dobrego słowa, choć trochę ciepłego uczucia.
Te małe radości dają nam siłę na cały tydzień. Uścisk dłoni chorego, który jedynie w ten sposób wyraża wdzięczność, serdeczne słowa i gorący gest pocałunku innego chorego, iskierka radości w napełnionych smutkiem oczach u większości chorych "napompowują" nas dobrą energią. Te niewielkie rzeczy, ta pokorna rzeczywistość uświadamia nam, że ten prosty człowiek może niejednego przewyższyć swymi wartościami o całe niebo.
Maria i Bogusław